Pepsi jest dobra. Szklanka lub dwie rano lub po powrocie do domu, albo przy oglądaniu fajnego odcinka House MD to jedna z przyjemności, której nie sposób sobie odmówić. Niestety, wokół Pepsi narosło wiele kłamstw, propagowanych przez ludzi, którzy – niczym psy ogrodnika – chcą odebrać przyjemność picia tego ciemnego napoju. Oto najpopularniejsze kłamstwa na temat Pepsi i moje o nich opinie.
=====> Pasek postępu =====>
Pasek postępu to esencja informatyki. Chyba każdy użytkownik komputera dał się zahipnotyzować tym wypełniającym się prostokątom i magicznym cyfrom obok: 23%… 57%… 99% (ta ostatnia liczba czasem widniała na ekranie równie długo jak wszystkie poprzednie razem wzięte). Nieważne czy czekamy na koniec instalacji najnowszej gry, ściągnięcie pliku z Internetu czy włączenie komputera – progress bar jest nieodłącznym elementem tego procesu. Zwykle nie można robić wtedy nic innego na komputerze, wielozadaniowość bierze w łeb i zostaje tylko nas dwóch – pasek i ty. Niniejsza notka to hołd naszym towarzyszom oczekiwania na Przyszłe.
Espresso
Każdy chciałby jakoś naprawić świat. Niektórzy angażują się w dobroczynność, inni rozwijają dziedzinę nauki, która ich pasjonuję. Mój wkład w uczynienie świata lepszym miejscem jest inny. Chciałbym, aby dzięki mnie ludzie nauczyli się poprawnie wymawiać espresso. Czytaj dalej
Matematyka
Zastanawiałem się ostatnio, do czego możnaby porównać matematykę. Pierwsze skojarzenie: klocki Lego. Z drobnych cegiełek układamy większe konstrukcje, z nich jeszcze większe… No i tyle. Problem w tym, że w matematyce z tych większych układamy jeszcze większe i proces trwa i trwa – w przeciwieństwie do klocków Lego, gdzie aż tak skomplikowanych rzeczy się nie robi. Czytaj dalej
Battle of Wesnoth
Przerwa świąteczna – czas byczenia się (bez wyrzutów sumienia, że winno się robić coś bardziej konstruktywnego). Między wypatrywanie pierwszej gwiazdki a smażenie/jedzenie kotleta warto wcisnąć odrobinę prawdziwego relaksu. A taki może zapewnić (i zapewnia mi już od kilku dni) gra Battle of Wesnoth. Jest to turowa gra strategiczna, czyli takie bardziej rozbudowane szachy. Dla osób, które wcześniej nie zetknęły się z takim rodzaj komputerowej rozrywki, kilka słów wstępu.
House, M.D.
Kolejny serial, od którego się uzależniłem (w dodatku polski tytuł również zaczyna się na „doktor”). Uzależniony jest również tytułowy bohater – przede wszystkim od środków przeciwbólowych, ale też od ciekawych przypadków, które trudno zdiagnozować (czy wspominałem już, że House jest lekarzem w oddziale diagnostycznym?) oraz od bycia nieszczęśliwym. No, i od laski. Postać ciekawa, zapadająca w pamięć, niejednoznaczna. Forma serialu pozwala na ukazanie charakteru House z wielu różnych stron i go urealnić. Jedyne, co przeciwstawia się tej realności to umiejętność poradzenia sobie z każdym przypadkiem – House nie trafił jeszcze na chorobę, której by nie umiał rozpoznać. Ta zdolność bohatera jest ciągle bardziej filmowa, niż realistyczna – ale dodaje to tylko smaczku całej historii (a raczej wszystkim historiom).
Polecam. Można też dowiedzieć się, czym jest punkcja lędźwiowa i biopsja.
Dolomity i Wenecja – prezentacja
Jakimś cudem (koleżanka koleżanki) o naszym wrześniowym wyjeździe do Dolomitów dowiedział się klub Bezdroża. Zostałem poproszony o pokazanie slajdów z wyjazdu na spotkaniu tegoż właśnie klubu. Slajdy pokazałem wczoraj wieczorem – poniżej prezentacja, jeśli ktoś chce sobie pooglądać. Jakość zdjęć jest dość słaba, można sobie ściągnąć wersję ładniejszą (około 17 MB).
litrgy.com
Od kilku dni chodził mi po głowie pomysł na serwis: czytania liturgiczne z możliwością dodawania własnych notatek (dla siebie, w przyszłości może dla innych). Serwis miał być maksymalnie prosty, duże litery, miła obsługa i tak dalej.
Dostępna jest już beta (wersja testowa). Zapraszam na litrgy.com
Po zarejestrowaniu można dodawać własne notatki (należy zaznaczyć fragment i kliknąć na ołówekpióro, który się pojawi).
Wkurzający Bond
Po obejrzeniu Quantum of Solace mam wrażenie, że nowy Bond postanowił wszystkich wkurzyć. Tak więc, po kolei:
Przede wszystkim wkurza oczywiście swoich wrogów – szefa organizacji terrorystycznej (tym razem strojącego się w piórka ekologa, w czym pomaga nazwisko: Green) oraz pewnego obleśnego typa mającego ambicje stać się dyktatorem Boliwii. Akurat ten rodzaj wkurzania Bond trenuje od początku swoich dziejów.
Po wtóre – wkurza również swoich sprzymierzeńców, w szczególności przełożonych. Wkurza przez zbyt wielką ilość trupów, które za sobą zostawia, a – jak wiadomo – trupa ciężko jest przesłuchać. W pewnym nawet momencie Bond zostaje pozbawiony kart kredytowych i paszportów, zaś w innym momencie pozbawiony jest przez mocodawców nawet broni. O tym, że mu to w niczym nie przeszkadza nie muszę chyba mówić.
Wkurza w końcu fanów serii 007. O ile Casino Royale bazowało na prostej negacji stereotypowych zachowań Bonda, co obrazuje słynny dialog:
-Wstrząśnięte czy mieszane?
-Mam to w dupie.
więc o ile bazowało na negacji, to w najnowszej części bohaterowi już wszystko wisi. Nie ma zamiaru ani negować, ani potwierdzać stereotypów. Spytany co pije, odpowiada, że nie wie. Nie ma żadnych gadżetów, których nie dałoby się kupić na e-bayu. Niegdyś wzór dobrego wychowania, teraz wrzuca trupa przyjaciela do kontenera na śmieci, wyciągając mu jeszcze z portfela pieniądze. Kiedyś elegancki dżentelmen, teraz przez większą część filmu chodzi w zakrwawionych pozostałościach garnituru. Myślę, że gdyby Świetlicki lub Bursa byli tajnymi agentami, to mieliby właśnie taki styl, jaki ma przemieniony Bond – upijając się na pokładzie wyczarterowanego samolotu.
Każdy film z Bondem opiera się na schemacie złożonym z 3 elementów: pościg, walka, scena łóżkowa. Producenci zdają się być znurzeni takim schematem i tym, że muszą tak film skonstruować. Niektóre sceny walki lub pościgów są tak nakręcone, że nie wiadomo już kto z kim walczy, ani kto kogo ściga. Wszystko rozmywa się – tak jakby producenci wiedzieli, że w umyśle widza wszystkie sceny walk z każdej części i tak zleją się w jedno – i taki rozmyty „zlepek” już przedstawiają. Podobnie jest ze sceną łóżkową. Wiadomo, że musi być, ale dodana została jakby producentom filmu już zwyczajnie się nie chciało, jakby ich to męczyło. W jednej scenie Bond zaprasza kobietę do apartamentu, w kolejnej: leżą już w pościelach. OK, miejmy to już za sobą, była scena? Była.
Oczywiście, nie sądze, by producentom się rzeczywiście nie chciało – wszystkie te zabiegi są rzecz jasna celowe. I wiecie co? Wychodzi to filmowi na dobre. Oprócz znakomitej sensacji, mamy też film, który w ładny sposób rozprawia się ze stereotypizowaną do granic możliwości serią. Polecam.
PS. Piosenka początkowa jest fajna. Moje pierwsze skojarzenie to King Crimson z kobiecym wokalem (choć hiphopowa maniera niezbyt do skojarzenia pasuje). Zresztą, zobaczcie sami:
Jump fuckers
A co by się stało, gdyby nie wpompowano tych pieniędzy w banki? Zaklinacze deszczu potraciliby pracę i majątki, może część ludzi straciłaby oszczędności, ale może na dłuższą metę przywrócilibyśmy kapitalizm?
– Liczyłem na to, że tak się stanie. Myślałem: krach spowoduje, że zaczniemy się zastanawiać, czy to, co zbankrutowało, to rzeczywiście był kapitalizm, gospodarka wolnorynkowa. Bo moim zdaniem nie. Ale, niestety, orkiestra na bankowym „Titanicu†zagrała tak głośno, że głosy rozsądku, również w Kongresie amerykańskim, zostały zagłuszone. Trochę tak jak w starym żydowskim dowcipie: Salcie pyta Mośka, dlaczego on spać nie może. Mosiek mówi: „Salcie, bo pożyczyłem od naszego sąsiada dużo pieniędzy i nie mam z czego oddaćâ€. Więc Salcie podeszła do okna, otworzyła je i krzyczy: „Icek! Mosiek ci nie odda pieniędzy!â€. Odwraca się i mówi: „Wracaj, Mosiek, do łóżka, teraz to już jest jego problemâ€. Tak zrobili bankowcy z Wall Street – zaczęli wrzeszczeć do podatników: „Tragedia, tragediaâ€, żeby ich problem stał się problemem podatników. A widziałem taką piękną demonstrację na Wall Street z pięknym transparentem, na którym było napisane: Jump fuckers.
Robert Gwiazdowski – Przekrój 43/2008