Synchronizacja PDA z Thunderbirdem

Wpis dość mocno techniczny, ale może się kiedyś komuś przyda. Na swoim laptopie korzystam z Linuksa. Do poczty używam programu Thunderbird (dostępnego zresztą także i pod Windowsy). Mój PDA (o którym gdzieś tam niżej) – czyli SPV M3100 vel HTC TyTN posiada możliwość synchronizowania kalendarza i listy kontaktów z komputerem. Niestety obsługiwany jest jedynie Windows z programem ActiveSync i MS Outlookiem. Wczoraj udało mi się znaleźć sposób na synchronizację z Linuksem. Oto ta metoda:

  1. Rejestrujemy się w ScheduleWorld.
  2. Na PDA instalujemy program Funambol, zapewniający obsługę protokołu SyncML.
  3. Na PC instalujemy plugin do Thunderbirda, zapewniający obsługę protokołu SyncML. Ten podlinkowany obsługuje tylko ScheduleWorld ale ma jedną zaletę – działa. Inne pluginy (Funambol i tsync) niestety nie działały.
  4. Konfigurujemy soft na PDA i PC do korzystania z naszego konta założonego w punkcie 1.
  5. Synchronizujemy.

W ten sam sposób można zapewne synchronizować książki adresowe innych urządzeń, obsługujących SyncML (np. większość nowszych komórek). No i mamy dostęp do naszych danych przez WWW – na stronie ScheduleWorld.

Doctor Who

Przeglądając listę laureatów międzynarodowej nagrody dla najlepszych utworów sci-fi Hugo, wpadła mi w oko pozycja podpisana jako Best Dramatic Presentation, Short Form. Najlepszą krótką formą w roku 2006 okazał się odcinek serialu Doctor Who pt. Girl in the fireplace. Nazwa serialu wcześniej obiła mi się o uszy, jednak na znajomości tytułu moja wiedza się kończyła. Zaintrygowała mnie jednak nazwa odcinka i po krótkim poszukiwaniu znalazłem miejsce, gdzie można odcinek obejrzeć online (choć nie wiem jak z prawami autorskimi). Urzekł mnie klimat, sama historia i dialogi. I na tym moja fascynacja Doctorem Who by się skończyła, gdyby nie fakt, że kilka dni później odkryłem, że w Polsce można kupić na DVD serię (13 odcinków) z 2005 roku. Niewiele się zastanawiając (bo i cena przystępna) zamówiłem te prawie 10 godzin dobrej (jak się spodziewałem) zabawy. Nie zawiodłem się. Serial jest super i to z kilku przyczyn:

Doctor1. Główny bohater. Tajemnicza postać, ostatni przedstawiciel Władców Czasu. Przedstawia się jako Doktor. Bardzo sympatyczny, a przy tym charakterny. Zawsze zachowuje pogodny humor, a szczególnie rozbrajający jest uśmiech z jakim wypowiada słowo fantastic, gdy dowiaduje się, że losy ziemi i rasy ludzkiej po raz kolejny zależą od niego i jego asystentki, Rose. Umie się odnosić do siebie z dystansem, choć zna swoją wartość (Jeśli jestem mądry, a jestem genialny, to może się udać!). Mimo wszystko ma jednak 900 lat i jest istotą potężną – boją się go nawet niszczycielskie Daleki:

Dalek-Nie! Oznacza to, że ocalę ją! Zamierzam ocalić Rose Tyler z samego środka floty Daleków. Później zamierzam ocalić Ziemię. Następnie, żeby to dobrze skończyć, zniszczę wszystkie śmierdzące Daleki.
-Ale nie masz żadnej broni! Żadnych sił! Żadnych planów!
-Jasne! Śmiertelnie was to przeraża, prawda?

2. Humor. Nasz bohater podróżuje przez czas i przestrzeń statkiem o nazwie Tardis, który wygląda ni mniej ni więcej jak niebieska budka telefoniczna. Jego głównym narzędziem jest niesamowity, ultradźwiękowy… śrubokręt. Humor nie czyni jednak z serialu komedii, gdyż…

3. Fabuła jest zwykle dość ambitna, a często nieco straszna (wyobraźcie sobie dziecko w masce gazowej, które przychodzi nie wiadomo skąd i jedyne słowa jakie wypowiada to: „czy jesteś moją mamusią?”… brrr…). Fabuła może skłonić do rozważań, np. na temat roli TV w świecie (rozwój ludzkości został zahamowany o co najmniej 100 lat, gdy władzę nad TV przejęli kosmici). Uzupełnieniem fabuły są doskonały…

4. Dialogi. Zapadają w pamięć i dobrze przedstawiają charaktery bohaterów. Często powodują, że po plecach przechodzą ciarki (tak jak tamten powyżej). Posłuchajcie jeszcze tego:

Robot: Jestem siódmym robotem naprawczym.
Doktor: Co stało się w takim razie ze statkiem kosmicznym? Jest tam wiele zniszczeń.
Robot: Burza jonowa, 82% systemu zostało uszkodzone.
Doktor: Ten statek nie poruszał się przez lata. Co się stało?
Robot: Nie mieliśmy części.
Mickey: Wszystko do tego się sprowadza, prawda? Do braku części.
Doktor: Co stało się z załogą, gdzie oni są?
Robot: Nie mieliśmy części.
Doktor: Ale powinno tam być 50 osób. Co się z nimi stało?
Robot: Nie mieliśmy części.
Doktor: Niemożliwe, że 50 osób po prostu zniknęło. Gdzie… Aha. Nie mieliście części, więc użyliście załogi.

5. Estetyka. Serial jest produkowany już od lat 60. Nie było wówczas wielkich możliwości technicznych jeśli chodzi o efekty specjalne. Dodatkowo, przy serialu pracowało wówczas wielu radiowców, dlatego większość efektów było efektami dźwiękowymi. Teraz oczywiście w serialu wykorzystywane są efekty generowane komputerowo, jednak nie ma się wrażenia przesytu, znanego z wyjścia po kinie z jakiejś wielkiej hollywodzkiej produkcji.

Kiedyś nawet leciało na TVP, może znowu kiedyś puszczą? Polecam.

Mam PDA

Gdy byłem młodszy i oglądałem filmy przygodowe dla młodzieży (wiecie, te o grupce młodych ludzi którzy ratują świat przed globalnym zanieczyszczeniem, czy czymś jeszcze gorszym), często pojawiały się tam rozmaite gadżety. Jednym z najczęściej używanych był kieszonkowy komputerek z dostępem do jakiejś sieci (w chwili, gdy oglądałem te filmy, Internet nie był jeszcze chyba tak rozpowszechniony), pozwalający na przeprowadzenie telekonferencji. Bardzo chciałem wtedy mieć taki gadżet. Jakiś czas temu postanowiłem kupić sobie palmtopa (choć nie wiem, czy ma to związek z niezrealizowanymi dotąd marzeniami dzieciństwa).

Do tej pory miałem telefon Sony Ericsson P910i, który też jest już całkiem niezłym komputerkiem, ale to jeszcze nie to. Główną wadą był w jego przypadku brak WiFi – sieci bezprzewodowej, no i jego system operacyjny o dźwięcznej nazwie Symbian. Niestety jest na niego nieco mniej oprogramowania i ciężko jest (moim zdaniem) tworzyć własny soft, niż ma to miejsce w wypadku konkurencyjnego Windows Mobile.

Ponieważ nie chciałem nosić dwóch urządzeń jednocześnie (zabrakłoby w końcu kieszeni), postanowiłem rozglądnąć się za palmtopem, który miałby jednocześnie moduł GSM, czyli byłby między innymi telefonem. Szczególną uwagę zwróciłem na produkty firmy, która specjalizuje się w takich urządzonkach – mowa tu o HTC. Firma ta znana jest również jako SPV, a czasem jako MDA. Najpierw myślałem o M3000. Jest dość mały i sympatyczny, niestety ma już swoje lata. Jego wady to wolny procesor (200MHz) no i to, że wyszedł już ze sprzedaży oficjalnymi drogami dystrybucji. Ja i tak chciałem kupić model używany, ale brak wsparcia producenta oznacza w szczególności brak aktualizacji oprogramowania.

Rozejrzałem się więc za nieco nowszymi zabawkami. Bardzo zainteresował mnie M5000. Duży ekran (640×480), szybki procesor – super! Niestety duży ekran sprawia, że całe urządzenie jest dość duże. Nie ma tu mowy o noszeniu w kieszeni. Musiałbym więc nosić go w plecaku, a więc pewnie pozostawić sobie drugi telefon, by mieć go zawsze przy sobie. W pewnym momencie byłem o krok od kupna, jednak na Allegro wypatrzyłem w dość atrakcyjnej cenie model, który został w końcu moją własnością. Mowa tu o…

SPV M3100. Ten PDA ma mniejszy ekran (320×240), jednak dzięki temu mieści się bez problemu w kieszeni i jest w dodatku mniejszy od mojego poprzedniego telefonu. Ma szybki procesor (400MHz), dzięki czemu Windows Mobile się nie ślimaczy. Ponadto jest cały czas wspierany przez producenta, dzięki czemu od paru tygodni dostępny jest Windows Mobile 6 (poprzednie opisywane modele miały system w wersji 5). Fajnie, gdyby producenci komputerów również za darmo aktualizowali Windowsy ;).

Poza wspomnianymi wyżej cechami komputerek posiada pełną wysuwaną klawiaturę QWERTY. Ułatwia to bardzo pisanie SMS-ów, maili, czy korzystanie z innych aplikacji (w Windows Mobile jest Word, Excel i PowerPoint). Wbudowane są także dwa aparaty. Ten z tyłu ma 2 megapiksele i służy do nagrywania filmów/zdjęć (choć osobiście nie lubię korzystać z tej funkcji jakichkolwiek urządzeń, nie będących aparatami fotograficznymi). Kamerka z przodu może służyć do prowadzenia telekonferencji. Być może Skype będzie kiedyś obsługiwał to urządzenie?

Urządzenie posiada również interfejsy IrDA (może przy zainstalować oprogramowanie do sterowania domowym sprzętem RTV bezpośrednio z PDA – tak jak zwykłym pilotem), bluetooth oraz WiFi. Mnie najbardziej cieszy ten ostatni – przy dużej dostępności sieci bezprzewodowych, można rzeczywiście powiedzieć, że Internet jest wszędzie :). Tam gdzie nie ma WiFi, można się łączyć przez GPRS, Edge i UMTS. Jest również port mini-USB, do zasilania, słuchawek i synchronizacji. No i port kart – microSD (dość tanie, na Allegro 70zł za 2GB, z gwarancją).

Minusem są słuchawki. Nie ma tu normalnego wejścia słuchawkowego (mini-jack) a jedynie wejście mini-USB i trzeba wydawać kolejne pieniądze na odpowiednie przejściówki.

A jakie odczucia z samego użytkowania? Dość szybko przyzwyczaiłem się do Windowsa, telefon posiada fajny kalendarz i książkę adresową. Wszystko to można synchronizować z Outlookiem. Niestety, użytkownik Linuksa z Thunderbirdem nie będzie korzystał z tej opcji zbyt często. Poza tym możliwości są naprawdę ogromne – od gier (Worms World Party, Age of Empires, Tomb Raider – wszystko tak wygląda i brzmi jak na PC), aż po soft naukowy (są tu nawet poważne systemy Computer Algebra System – tak więc mój PDA może scałkować jakieś wredne funkcje za mnie ;).

Student informatyki może sobie również ściągnąć za darmo Microsoft Visual Studio 2005 (dzięki uczelnianemu programowi MSDNAA), odpowiednie dodatki i samemu pisać oprogramowanie na to cudeńko. Oczywiście skorzystałem z tej możliwości. Owocem moich 4-dniowych męk jest programik wyświetlający nazwę danego dnia z kalendarza liturgicznego (np. dziś jest to XXII Niedziela okresu zwykłego). Programuje się całkiem przyjemnie, po raz pierwszy pisałem coś większego w C# – nowym (no, parę lat…) języku Microsoftu. Pisanie dla PDA nie różni się niczym od pisania dla zwykłego komputera, do momentu, gdy chciałoby się wykorzystać jakieś szczególne funkcje, których na zwykłym PC się nie uświadczy. Na przykład korzystanie z tego ekranu, na którym są wyświetlone różne informacje (nazywa się to Today screen) to prawdziwa mordęga…

Gdyby ktoś chciał, to może sobie ściągnąć pliczek i zainstalować na swoim PDA. Dołożyłem wszelkich starań, żeby wszystko działało OK, ale nie odpowiadam za błędne działanie programu. Powinno działać pod Windows Mobile 6, jeśli ktoś chce, żeby mu skompilować pod wcześniejszy system, niech da znać.

Legenda

Blog przeradza mi się powoli w serwis muzyczny, ale co poradzić? Najlepszą płytą jaką słyszałem w życiu jest bez wątpienia Legenda zespołu Armia. Ostatnio w Merlinie zamówiłem reedycję tejże i w ciągu dwu dni przesłuchałem te 46 minut czadu już kilka razy. Czad dosłownie – i w muzyce i w tekstach i w śpiewie (melorecytacji? krzyku?) Budzego. Klimat wręcz się z tej płyty wylewa, całości dopełnia świetna okładka.

Pamiętam, że parę lat temu, gdy pierwszy raz pożyczyłem od znajomego tę płytę, podobała mi się na początku tak sobie. Przeglądałem sobie książeczkę z tekstami i natrafiłem na taki fragment:

Czy ryby jeszcze drżą w oceanie?
Czy wiatr się zrywa, czy bije dzwon?
Czy przyjdziesz znów daleko stąd?
Czy będę jeszcze Twoim przyjacielem?

Tekst mnie powalił i odtąd z większą uwagą wsłuchiwałem się w to, co Tom tam wyśpiewuje. Teksty mistyczne, choć jeszcze nie nawiązujące bezpośrednio do chrześcijaństwa (no, poza kilkoma miejscami) – był to czas poszukiwań. Do tego dokłada się wspaniała muzyka skomponowana głównie przez Roberta Brylewskiego. Całość – moim zdaniem – świetnie zbliża się do opisu Absolutu, czegoś, czego nie można wyraził słowami. Jeśli w każdym tkwi jakiś geniusz, który czasem objawia się na jedną chwilę, a wszystko inne jest już tylko przed nim albo tylko po nim, to tą chwilą geniuszu dla Armii jest Legenda.

A tak na marginesie – zauważyłem, że o opisywanych płytach nie wyrażam się na blogu w inny sposób, niż tylko w superlatywach. No ale po cóż opisywać knoty?

Z rzeczy typowo blogowych (życie…), to byłem na rekolekcjach, potem w Krakowie, a teraz czytam książkę Lema, z którego upodobaniem do kilkustronicowych opisów ciężko mi się pogodzić.

Triodante

Tomek Budzyński, lider zespołu Armia, w wywiadzie z Kubą Wojewódzkim (gdy ten był jeszcze bardziej dziennikarzem niż showmanem) powiedział, że w muzyce którą tworzy chodzi o nadanie słowu jak największej mocy. Mówił wtedy o płycie Legenda, jednak wydaje się, że w przypadku kolejnego „normalnego” albumu – Triodante – pragnienie uczynienia słowa SŁOWEM dalej mu przyświecała.

Płyta to typowy concept-album, Budzy zaprasza nas do podróży przez świat opisany przez Dantego – piekło, czyściec i niebo. Tłumaczy to zresztą nazwę albumu. Muzyka bardzo zróżnicowana – solówki na waltorni przeplatają się z potężnymi riffami przesterowanej gitary. Muzyka służy jednak tylko li jedynie podkreśleniu mocy słów Budzego:

Ruiny morza rozbite o brzegi
Letnie napoje wyplute przez deszcze
Gasnące głosy po nocy na wietrze
A światło świeci w ciemności

Wszystkie te słowa są przez Toma praktycznie rzecz biorąc wykrzyczane, nie ma tu miejsca na melodyjny głosik, znany z późniejszych dokonań zespołu. I dobrze.

Myliłby się jednak ten, który sądził by, że teksty płyty zostały stworzone tylko po to, by ładnie brzmieć. Owszem brzmią ładnie, ale przekazują w dobry sposób to, co płyta miała przekazać: beznadzieję piekła, nadzieję czyścca i radość (moc!) nieba. Budzy nawiązuje przy tym do Becketta, Rimbauda i pewnie wielu innych twórców/utworów. Swoistą perełką jest tu Piosenka liczb:

I z twarzą na północ zrobiłem 3 kroki
I z twarzą na wschód zrobiłem 17 kroków
I z twarzą na północ zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na wschód zrobiłem 6 kroków
I z twarzą na południe zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na wschód zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na południe zrobiłem 6 kroków
I z twarzą na zachód zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na południe zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na zachód zrobiłem 6 kroków
I z twarzą na północ zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na zachód zrobiłem 17 kroków
I z twarzą na północ zrobiłem 3 kroki
I z twarzą na wschód zrobiłem 1 krok
Skończyłem
Rozpoczynaj

Być może darzę tę piosenkę szczególnym upodobaniem jako student z Wydziału Matematyki i Informatyki ;).

The Unforgettable Fire

Jakiś czas temu w ramach walki z dysonansem poznawczym, opróżniłem dość dużą część partycji nazwanej „media”, zostawiając sobie jedynie muzykę, którą legalnie zakupiłem. Dużo tego nie zostało.

Dzisiaj w ramach odbudowywania kolekcji udałem się do MediaMarktu. Łowy się udały – wróciłem z płytką U2, której nazwa widnieje w tytule wpisu.

The Unforgettable Fire to dla mnie płyta magiczna. Już sama okładka jest cudowna: zarośnięty jakimiś roślinami zamek, w tle niesamowite chmury, a przed zamkiem dwójka ludzi. Cała scena jest dosyć… bajkowa i ze wszystkich okładek płyt U2, ta podoba mi się najbardziej.

Płyta została wydana już jakiś czas temu (będzie 23 lata), nagrywana była na sprzęcie analogowym i to słychać. Dźwięk jest bardzo miękki, łagodny, nie ma tu cyfrowego ostrza. I dobrze. Po raz pierwszy słuchałem Unforgettable z kasety i myślałem, że to „wina” nośnika, jednak płyta brzmi identycznie.

Napisałem, że płyta jest dla mnie magiczna. Jest to chyba przede wszystkim zasługa utworu tytułowego. Najlepiej jest poczekać do wieczora, wyłączyć światło i cichutko puścić sobie The Unforgettable Fire. Niesamowite przeżycie. Ice… your only rivers run cold.

Oczywiście znajdziemy tu więcej świetnych utworów. Chociażby pierwszy – A Sort of Homecoming. Za każdym razem, gdy wracam do domu przypomina mi się ta piosenka, mimo, że o innym powrocie tu mowa. Być może trzeba na początku trzeba się przyzwyczaić do tego, że Bono czasem tu po prostu krzyczy, ale po pewnym czasie chce się krzyczeć razem z nim: I’ll be there tonight. A co mi tam, przeczytajcie sami (tłum. moje):

Jakby powrót

Wiesz, że czas ruszyć w drogę
poprzez deszcz i śnieg
przecinając pola żałoby
w kierunku odległych świateł

Czekasz na ten czas
upragniony czas odpocznienia
wszystko kręci się wokół
krajobrazu twoich snów

Och, przekraczamy granice
ciągle biegniemy, nie oglądając się za siebie
będę tam, będę tam
jeszcze tej nocy, daleko stąd

mury miast upadną
kurz zasłoni wszystko wokół
twarze przeorane niczym pola
które nie stawiały oporu

a my żyjemy przy drodze
na wzgórzu, tam gdzie wybucha dolina
wywłaszczeni, uduszeni
w trudzie zabierając ziemi jej owoce

(chodź, mówię, chodź)

och, przekraczamy granice
ciągle biegniemy, nie oglądając się za siebie
tej nocy…

(chodź, mówię, chodź)

Wiatr uderzy w zimowym czasie
błyskawice niczym wybuch bomby
nie zwykła mowa, lecz krzyk!

tej nocy wybudujemy most między morzem a ziemią
ujrzymy niebo płonące deszczem
ona umrze i ożyje na nowo
tej nocy…

Twoje serce bije tak wolno
poprzez deszcz i śnieg
przecinając żałobne pola
w kierunku odległych świateł
Nie smuć się i nie płacz
jeszcze tej nocy
wracam do domu

Wracam do domu

2 książki

Korzystając z odrobiny czasu wolnego przeczytałem ostatnio 2 książki: Amerykańscy bogowie Neila Gaimana i Płyńcie łzy moje, rzekł policjant Philipa K. Dicka.

Amerykańscy bogowie często pojawiają się ostatnio na wystawach w księgarniach z racji tego, że niedawno w Polsce zagościła wersja autorska książki. Ja czytałem zwykłą, tzn. nie-autorską.

Jacy są, ci tytułowi amerykańscy bogowie? Tacy jak sama Ameryka i jej mieszkańcy. Część z nich pochodzi z różnych części świata (wiadomo, że imigranci przywozili do Ameryki swoje wierzenia ze sobą), natomiast inni rozpoczęli swe życie już w Ameryce. Do tych drugich zaliczają się bogowie nowocześni – bogini telewizji, czy bóg samochodów. Bogowie ci potrzebują ofiar, krwi i wiary, społeczeństwo zaś wykazuje coraz mniejszą ochotę na wiarę w cokolwiek. Wokół tego problemu toczy się fabuła powieści. Cały świat poznajemy u boku Cienia, który właśnie wyszedł z więzienia. Jeśli ktoś lubi postmodernistyczne powieści – polecam, dobra zabawa. Przypomina mi to trochę Pratchetta, ze względu na podobną „magię rzeczywistości”, którą autor zdaje się wyznawać.

Płyńcie łzy moje, rzekł policjant, to książka, której już sam tytuł mnie urzekł. Dick porusza tu swój ulubiony motyw: co jest rzeczywistością, a co dzieje się tylko w umyśle? Bardzo znany piosenkarz telewizyjny, mający 30-milionową Jason Taverner budzi się pewnego dnia w obskurnym hotelu. Na dodatek nikt go nie rozpoznaje, agent i ukochana nie chcą z nim rozmawiać, twierdząc, że nie wiedzą kim jest. Na dodatek do skóry dobiera mu się Policja, decydująca w przyszłości o tym, co jest złe, a co dobre.

W przedstawionym świecie zaciekawiło mnie miejsce studentów – żyją w podziemiach dawnych kampusów, otoczeni policyjnymi kordonami. Nie mogą opuścić piwnic uniwersytetów, gdyż są tymi, którzy kiedyś przeciwstawiali się władzy. Często pojawiają się teksty w rodzaju „myślałam, że to jakiś student lub narkoman” ;).

Dick umie zręcznie połączyć ze sobą wszystkie motywy, dlatego również lektura jego książki jest przyjemnością, o ile tylko czytelnik przyzwyczai się do specyficznego stylu tego autora.

Najpiękniejsza historia na świecie

Dziś wieczorem rozpoczęło się Triduum Paschalne. Za każdym razem, gdy zapoznaję się z historią, którą Triduum przypomina, urzeka mnie jej niesamowite piękno. Jeśli celem każdej opowieści ma być ukazanie prawdy o człowieku, to ta historia robi to w sposób niesamowity i niepowtarzalny. Jeśli prawdę można stopniować, to w opisie męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa jest to prawda największa, gdyż odwołuje się do 3 najważniejszych dni w historii świata, do samego centrum, do samego serca historii ludzkości.

Ta zadziwiająco piękna prawda zawiera w sobie wszystko, co jest w stanie poruszyć serce: zdradę, ofiarę za innych, pozorny tryumf zła i oczywiście zwycięstwo dobra. Czy mogą być słowa bardziej przemawiające do serca mężczyzny, niż słowa Chrystusa wypowiadziane w czasie ostatniej wieczerzy: Lecz teraz kto ma trzos, niech go weźmie; tak samo torbę; a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz!. Czy jest coś, co przemawia do serca bardziej niż postawa milcząca Jezusa wobec oprawców? A Piłat – te kilka słów w których został opisany, pozwala nam ujrzeć cały tragizm rzymskiego prefekta.

Na dzisiejszą Godzinę Czytań przewidziana jest homilia Meltona, która – moim zdaniem – znakomicie oddaje historię Triduum, włączając ją jednocześnie w historię szerszą – bo w całą historię Żydów – narodu wybranego. Odnaleźć tu możemy sens pokropienia przez egipskich Żydów krwią baranka drzwi domu, sens plag, zabicia pierworodnych, sens cierpień proroków, Abla, Izaaka, Jakuba, Józefa. Triduum wszystkiemu nadaje sens. Wszystkiemu – a więc również wydarzeniom rozgrywającym się już po zmartwychwstaniu – wszystkim wydarzeniom aż do chwili obecnej!

Projekt w Ruby

Zafascynowany możliwościami Ruby on Rails, w tej właśnie technologii stworzyłem prosty serwis. Mini CMS+mini galeria. Rzeczywiście, pisało się to dość przyjemnie (zwłaszcza, że jest taki fajny edytor), jednak wydaje mi się, że RoR pokazuje w pełni swoje możliwości przy czymś większym.

Może by tak YAAP-a przenieść?

„Przerwa na reklamę”: expen.pl

Wczoraj swoją komercyjną działalność rozpoczął serwis expen.pl, który wykonałem na warszawskiej firmy Infostolica. Działalność serwisu polega na pośredniczeniu w konsultacjach telefonicznych między Klientami a Ekspertami. Przykładowo, ktoś może posiadać dużą wiedzę z zakresu prawa administracyjnego. Osoba taka rejestruje się w serwisie jako Ekspert, ściąga sobie program do obsługi telefonii internetowej (dowolny klient SIP) i czeka na telefony od żądnych wiedzy klientów. Klienci widząc, że Ekspert jest dostępny, mogą do niego zadzwonić używając telefonii internetowej. Mogą również nawiązać połączenie korzystając ze zwykłego telefonu (dokładniej wygląda to tak, że to expen.pl dzwoni wtedy i do Klienta i do Eksperta). Oczywiście wszystko to nie jest jedynie czynem społecznym – Klienci płacą za połączenie zgodnie ze stawką wybraną przez Eksperta, zaś expen.pl i Ekspert dzielą się zyskami z każdej rozmowy.

Oczywiście istnieje możliwość złożenia „reklamacji”, jeśli dana konsultacja nie spełni oczekiwań Klienta. Każda konsultacja może być oceniona przez Klienta. Każdy też może zapoznać się ze średnią oceną danego Eksperta jak i z ilością jego punktów (punkty te zależą nie tylko od oceny, ale również np. od szybkości odebrania telefonu).