Archiwa kategorii: muzyka

Kazimierz Wierzyński

Kazimierz WierzyńskiSą dzieła, o których ciężko powiedzieć chociażby jedno własne zdanie, gdyż każde takie zdanie będzie kłamstwem. Prawdą jest tylko sama treść dzieła, wyraża się ona i broni samodzielnie, słowa zaś komentarza zaciemniają jedynie tę prawdę, odwodząc od tego co istotne. Takim dziełem jest bez wątpienia piosenka Kazimierz Wierzyński z płyty Autor. Czemu więc służyć ma ten wpis? No cóż, podtytuł bloga do czegoś zobowiązuje.

Kielich pór roku zgłębiając wielekroć
Dotrzesz do Stanów Zjednoczonych Duszy
Kiedy sprzeczności się ze sobą zetkną
Jedno jeszcze pragnienie nieodmiennie suszy:
Zgubić za sobą ból, gorycz i żal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal.

Oto więc mamy naszego bohatera. Człowiek, który zgłębił już wielekroć kielich pór roku i to doświadczenie doprowadziło go do pewnej stałości, gdy wszystko jest już dokładnie takie, jak być powinno. Gdy duszą nie szarpią żadne sprzeczności, gdy jest się zadowolonym z tego co się osiągnęło, przyjmując ze spokojem także wszystkie swoje błędy. W głębi duszy jest jednak tęsknota za ciszą jeszcze większą, za uniezależnieniem się od porażek i sukcesów, za dopełnieniem i zwieńczeniem przeżytych lat.

Unieść się ponad spiekotę epoki
Śmignąć przez ściany dymów z jednego odbicia
Przeskoczyć wieczność w jednym mgnieniu oka
I pobić rekord świata w długości przeżycia
Opaść w zaświecie jak świetlisty szal

W ostatnim skoku w nieskończoną dal

Czytaj dalej

„Autor” – ciekawostka

Strachy na Lachy - AutorZespół Strachy na Lachy (projekt Grabaża z Pidżamy Porno, to oni śpiewają Dzień dobry, kocham Cię) wydał parę miesięcy temu płytę Autor, z piosenkami Jacka Kaczmarskiego. Miały się tam znaleźć m.in. A my nie chcemy i Autoportret Witkacego, jednak posiadacz praw autorskich – Przemysław Gintrowski – nie wyraził na to zgody. Wersje SnL (o innych melodiach niż oryginały) nie odpowiadały mu ze względu na brak walorów artystycznych. W ostatecznej wersji te dwie piosenki zostały wycięte. Zaburzyło to koncepcję Autora, muzycy musieli zmienić kolejność utworów i dołączyć jeden dodatkowy, który nie przeszedł wstępnej selekcji – słynne Mury.

Na tym jednak nie koniec. SnL przedstawiły tę całą historię na dołączonej do płyty wkładce-plakacie. Do albumu została również dołączona czysta płyta, aby – jak artyści wyjaśniają – każdy mógł nagrać swoją wersję, z piosenkami w kolejności oryginalnej (która została podana). Oczywiście – jasno to napisali – chodzi jedynie o utwory legalne nagrane na kupionym albumie. Oczywiście nie mogli zresztą napisać inaczej.

Tyle jeśli chodzi o to, co jest zapisane. Jednak łatwo domyśleć się o co chodzi naprawdę. Gdyby artystom zależało tylko na tym, by każdy mógł mieć płytę z piosenkami w oryginalnej kolejności (choć ciągle wybrakowaną), czemu by sami takich płyt nie sprzedawali, nie bawiąc się w dodawanie CD-R-ów?

Odpowiedź na pytanie jest prosta. Dziwnym trafem (wyciek ze studia?) w Internecie pojawiły się dwa brakujące utwory (notabene, bardzo dobre). Każdy kto zakupił płytę może więc uzupełnić sobie album i nagrać wersję director’s-cut. Strasznie mi się spodobała ta sztuczka, dzięki której fani dostali niewybrakowany produkt. Produkt ten zresztą – po pierwszym odsłuchaniu – zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Więcej wkrótce.

„Moja dumka”

Mianem dumki określali kozacy swoje smutne pieśni o dziewczynach, które pozostały w domu rodzinnym, a których już się nie ujrzy, z powodu takich czy innych żądnych krwi wrogów. W Polsce najsłynniejszą dumką jest oczywiście piosenka z filmu Kawalerowicza (która pewnie do tych prawdziwych ma się nijak). Podczas zabawy noworocznej usłyszałem piosenkę, którą autor również nazwał dumką. Jego.

Piosenka ta nie ma nic wspólnego z kozackimi utworami. Podmiot liryczny opowiada tu ni mniej ni więcej tylko o tym, że udało mu się przelecieć zdobyć względy swojej wybranej, bo ona wybrała właśnie jego. Jest z tego powodu najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a w tym szczęściu nie może się z nim równać nawet król. Co więcej: największym skarbem jest miłość i niech cały świat się dowie! Treść więc – jak widać – jest szalenie oryginalna.

Marek Tranda - Moja Dumka (A to ja ja ja ja prawdziwym jestem królem...)Mamy więc tytuł nie pasujący do treści i treść która zdaje się być sztampową. Czemu więc w ogóle piszę tego posta? Bo wykonanie jest fenomenalne – radość i młodość bije wręcz ze śpiewu Marka Tranda. Jak młodość może bić ze śpiewu? Posłuchajcie i sprawdźcie sami!

3 depresyjne piosenki o jesieni i jedna nie

Złota polska jesień. Na dworze zimno jak diabli, deszcz siąpi, wiatr wieje, pięknie jest! A ja lubię taką aurę, pod warunkiem, że siedzę już sobie wieczorem sam w pokoju, światło jest przyciemnione, w zasięgu ręki ciepła herbata i z głośników dobiega jakaś muzyka. Oczywiście, nie będzie to nic radosnego, o nie. Na taki klimat należy wyszukać jakieś beznadziejnie melancholijno-smutne kawałki. Co ciekawe, wiele z nich ma tematykę związaną z jesienią (choć w przypadku najlepszej – Świetlików – ten związek jest nieco naciągany). Oto moja prywatna lista „The best of autumn”.

Na pierwszym miejscu bez wątpienia umieszczam piosenkę Świetlików, pt. Pod wulkanem. Jest tu zawarta taka dawka dekadencji, że wystarczyłoby jej na obdarowanie kilku młodopolskich, zapijających się absyntem artystów, a jeszcze by zostało. Sam początek jest już cudowny:

Po zdjęciu czarnych okularów
Ten świat przerażający jest tym bardziej
Prawdziwy jest – właściwe barwy
Wpełzają we właściwe miejsca

Później mowa jest o śniegu, który spadnie i zakryje wszystko – możnaby to od biedy pod jesień podciągnąć (na dworze jest tak zimno, że śniegiem wcale bym się nie zdziwił).

Drugi utwór pochodzi z jesiennej płyty U2 – chodzi oczywiście o October. Jest to zresztą kawałek tytułowy, a więc właśnie October. Motywem przewodnim jest wspaniała solówka The Edge’a na pianinie. Motyw prosty, ale wystarczająco smutny, by utwór mógł trafić na tę listę. Zwieńczeniem jest krótki wyśpiewany przez Bono z pewnym bólem tekst o ogołoconych drzewach i upadłych królestwach.

Trzeci kawałek nazywa się po prostu Jesień. Swoiste mistrzostwo w dołowaniu (się) pokazał tu nie byle kto, bo sam Edward Stachura. Muzykę do tego cuda dorobiło Stare Dobre Małżeństwo i tak przy akompaniamencie skrzypiec i gitar i przesuwanych po strunach palców powstał krótki (jak zresztą wszystkie powyższe), lecz ładny utwór.

Ponieważ jednak życie nie jest aż tak straszne, na koniec piosenka pogodna (tak jak w przypadku U2 – o październiku). Tomek Budzyński nagrał kiedyś spokojną płytkę pt. Taniec szkieletów, która kończy się utworem również nazywającym się Jesień. Optymistyczna, wszak już nie umrzemy – zostaliśmy tam, gdzie śmierci już nie ma. Może więc i jesień nie będzie taka zła? Właśnie przez okno wpada do mojego pokoju jasne słoneczne światło.

Legenda

Blog przeradza mi się powoli w serwis muzyczny, ale co poradzić? Najlepszą płytą jaką słyszałem w życiu jest bez wątpienia Legenda zespołu Armia. Ostatnio w Merlinie zamówiłem reedycję tejże i w ciągu dwu dni przesłuchałem te 46 minut czadu już kilka razy. Czad dosłownie – i w muzyce i w tekstach i w śpiewie (melorecytacji? krzyku?) Budzego. Klimat wręcz się z tej płyty wylewa, całości dopełnia świetna okładka.

Pamiętam, że parę lat temu, gdy pierwszy raz pożyczyłem od znajomego tę płytę, podobała mi się na początku tak sobie. Przeglądałem sobie książeczkę z tekstami i natrafiłem na taki fragment:

Czy ryby jeszcze drżą w oceanie?
Czy wiatr się zrywa, czy bije dzwon?
Czy przyjdziesz znów daleko stąd?
Czy będę jeszcze Twoim przyjacielem?

Tekst mnie powalił i odtąd z większą uwagą wsłuchiwałem się w to, co Tom tam wyśpiewuje. Teksty mistyczne, choć jeszcze nie nawiązujące bezpośrednio do chrześcijaństwa (no, poza kilkoma miejscami) – był to czas poszukiwań. Do tego dokłada się wspaniała muzyka skomponowana głównie przez Roberta Brylewskiego. Całość – moim zdaniem – świetnie zbliża się do opisu Absolutu, czegoś, czego nie można wyraził słowami. Jeśli w każdym tkwi jakiś geniusz, który czasem objawia się na jedną chwilę, a wszystko inne jest już tylko przed nim albo tylko po nim, to tą chwilą geniuszu dla Armii jest Legenda.

A tak na marginesie – zauważyłem, że o opisywanych płytach nie wyrażam się na blogu w inny sposób, niż tylko w superlatywach. No ale po cóż opisywać knoty?

Z rzeczy typowo blogowych (życie…), to byłem na rekolekcjach, potem w Krakowie, a teraz czytam książkę Lema, z którego upodobaniem do kilkustronicowych opisów ciężko mi się pogodzić.

Triodante

Tomek Budzyński, lider zespołu Armia, w wywiadzie z Kubą Wojewódzkim (gdy ten był jeszcze bardziej dziennikarzem niż showmanem) powiedział, że w muzyce którą tworzy chodzi o nadanie słowu jak największej mocy. Mówił wtedy o płycie Legenda, jednak wydaje się, że w przypadku kolejnego „normalnego” albumu – Triodante – pragnienie uczynienia słowa SŁOWEM dalej mu przyświecała.

Płyta to typowy concept-album, Budzy zaprasza nas do podróży przez świat opisany przez Dantego – piekło, czyściec i niebo. Tłumaczy to zresztą nazwę albumu. Muzyka bardzo zróżnicowana – solówki na waltorni przeplatają się z potężnymi riffami przesterowanej gitary. Muzyka służy jednak tylko li jedynie podkreśleniu mocy słów Budzego:

Ruiny morza rozbite o brzegi
Letnie napoje wyplute przez deszcze
Gasnące głosy po nocy na wietrze
A światło świeci w ciemności

Wszystkie te słowa są przez Toma praktycznie rzecz biorąc wykrzyczane, nie ma tu miejsca na melodyjny głosik, znany z późniejszych dokonań zespołu. I dobrze.

Myliłby się jednak ten, który sądził by, że teksty płyty zostały stworzone tylko po to, by ładnie brzmieć. Owszem brzmią ładnie, ale przekazują w dobry sposób to, co płyta miała przekazać: beznadzieję piekła, nadzieję czyścca i radość (moc!) nieba. Budzy nawiązuje przy tym do Becketta, Rimbauda i pewnie wielu innych twórców/utworów. Swoistą perełką jest tu Piosenka liczb:

I z twarzą na północ zrobiłem 3 kroki
I z twarzą na wschód zrobiłem 17 kroków
I z twarzą na północ zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na wschód zrobiłem 6 kroków
I z twarzą na południe zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na wschód zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na południe zrobiłem 6 kroków
I z twarzą na zachód zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na południe zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na zachód zrobiłem 6 kroków
I z twarzą na północ zrobiłem 7 kroków
I z twarzą na zachód zrobiłem 17 kroków
I z twarzą na północ zrobiłem 3 kroki
I z twarzą na wschód zrobiłem 1 krok
Skończyłem
Rozpoczynaj

Być może darzę tę piosenkę szczególnym upodobaniem jako student z Wydziału Matematyki i Informatyki ;).

The Unforgettable Fire

Jakiś czas temu w ramach walki z dysonansem poznawczym, opróżniłem dość dużą część partycji nazwanej „media”, zostawiając sobie jedynie muzykę, którą legalnie zakupiłem. Dużo tego nie zostało.

Dzisiaj w ramach odbudowywania kolekcji udałem się do MediaMarktu. Łowy się udały – wróciłem z płytką U2, której nazwa widnieje w tytule wpisu.

The Unforgettable Fire to dla mnie płyta magiczna. Już sama okładka jest cudowna: zarośnięty jakimiś roślinami zamek, w tle niesamowite chmury, a przed zamkiem dwójka ludzi. Cała scena jest dosyć… bajkowa i ze wszystkich okładek płyt U2, ta podoba mi się najbardziej.

Płyta została wydana już jakiś czas temu (będzie 23 lata), nagrywana była na sprzęcie analogowym i to słychać. Dźwięk jest bardzo miękki, łagodny, nie ma tu cyfrowego ostrza. I dobrze. Po raz pierwszy słuchałem Unforgettable z kasety i myślałem, że to „wina” nośnika, jednak płyta brzmi identycznie.

Napisałem, że płyta jest dla mnie magiczna. Jest to chyba przede wszystkim zasługa utworu tytułowego. Najlepiej jest poczekać do wieczora, wyłączyć światło i cichutko puścić sobie The Unforgettable Fire. Niesamowite przeżycie. Ice… your only rivers run cold.

Oczywiście znajdziemy tu więcej świetnych utworów. Chociażby pierwszy – A Sort of Homecoming. Za każdym razem, gdy wracam do domu przypomina mi się ta piosenka, mimo, że o innym powrocie tu mowa. Być może trzeba na początku trzeba się przyzwyczaić do tego, że Bono czasem tu po prostu krzyczy, ale po pewnym czasie chce się krzyczeć razem z nim: I’ll be there tonight. A co mi tam, przeczytajcie sami (tłum. moje):

Jakby powrót

Wiesz, że czas ruszyć w drogę
poprzez deszcz i śnieg
przecinając pola żałoby
w kierunku odległych świateł

Czekasz na ten czas
upragniony czas odpocznienia
wszystko kręci się wokół
krajobrazu twoich snów

Och, przekraczamy granice
ciągle biegniemy, nie oglądając się za siebie
będę tam, będę tam
jeszcze tej nocy, daleko stąd

mury miast upadną
kurz zasłoni wszystko wokół
twarze przeorane niczym pola
które nie stawiały oporu

a my żyjemy przy drodze
na wzgórzu, tam gdzie wybucha dolina
wywłaszczeni, uduszeni
w trudzie zabierając ziemi jej owoce

(chodź, mówię, chodź)

och, przekraczamy granice
ciągle biegniemy, nie oglądając się za siebie
tej nocy…

(chodź, mówię, chodź)

Wiatr uderzy w zimowym czasie
błyskawice niczym wybuch bomby
nie zwykła mowa, lecz krzyk!

tej nocy wybudujemy most między morzem a ziemią
ujrzymy niebo płonące deszczem
ona umrze i ożyje na nowo
tej nocy…

Twoje serce bije tak wolno
poprzez deszcz i śnieg
przecinając żałobne pola
w kierunku odległych świateł
Nie smuć się i nie płacz
jeszcze tej nocy
wracam do domu

Wracam do domu