Zakończyłem w ostatnim czasie oglądać dwa seriale: Lost (Zagubieni) i Six feet under (Sześć stóp pod ziemią). Oba dość znane, Lost ma 6, a Six… 5 serii, kręcone były w odpowiednio drugiej i pierwszej połowie zeszłej dekady. Jednocześnie jednak bardzo się różnią – wydaje mi się, że różnica między nimi jest kluczowa dla całego serialowego świata i dzieli go na dwie części: „rozrywkową” i „realistyczną”.
Lost (jak zresztą pewnie wiecie) to historia grupy rozbitków lotu Oceanic 815, którzy próbują przetrwać na pełnej tajemnic wyspie. Z czasem (w retrospekcjach) poznajemy historię każdego z bohaterów i można odnieść wrażenie, że nie trafili na wyspę przypadkowo – zwłaszcza, że ich losy przecinały się już przedtem. Wyspa okazuje się być zamieszkana i z odcinka na odcinek jedna tajemnica goni drugą. Są to tajemnicy dotyczący miejsca, w którym pasażerowie samolotu się znaleźli, ale i samych pasażerów.
Six feet under to opowieść o zakładzie pogrzebowym prowadzonym przez rodzinę Fisherów – braci Nate’a i Dave’a. Fabuła każdego odcinka luźno snuje się wokół pogrzebu konkretnej osoby lub osób, która ginie w początkowej scenie. Jest to zabieg podobny do zastosowanego w Housie – choć to Six feet… było wcześniej. Poznajemy więc rodzinę Fisherów – wymienieni bracia mają jeszcze nastoletnią siostrę Claire i matką Ruth, poznajemy ich partnerów i przyjaciół. Jest to jednak dość małe grono i rzadko się zdarza, by ktoś do niego dołączył (w przeciwieństwie do Lost gdzie znaczących bohaterów jest kilkudziesięciu). Czytaj dalej