Trochę za zachętą niejakiej Mileny przeczytałem ostatnio dwie książki poświęcone życiu amerykańskiego fizyka i noblisty, Richarda Feynmana. Książki to: Pan raczy żartować, panie Feynman oraz A co ciebie obchodzi co myślą inni. Wg. Wikipedii naukowiec wsławił się przede wszystkim utworzeniem relatywistycznej elektrodynamiki kwantowej, aby jednak nadać notce lekko sensacyjny charakter, napiszę, że brał też udział w projekcie Manhattan, który zaowocował zbudowaniem bomby atomowej.
Obie książki mają dość podobną strukturę. Są zbiorem anegdot (nie zawsze wesołych) z życia fizyka, zapisanych w autobiograficznym stylu. Dowiemy się z nich więc jak Feynman dla zabawy otwierał wojskowe sejfy i jaki jest niezawodny sposób na podryw w barze. Z rzeczy poważniejszych niezwykle interesująca jest relacja z prac komisji badającej katastrofę promu kosmicznego Challenger. Feynman jako jeden z nielicznych członków komisji podszedł do sprawy systematycznie i wskazał nie tylko bezpośrednią przyczynę awarii (zrobił to na konferencji prasowej, za pomocą kawałka gumy i wody z lodem), ale też fakt, że zarząd NASA świadomie ignorował ostrzeżenia inżynierów. Kolejną ciekawą historią jest opis wyprawy do Brazylii (gdzie studenci wszystko pamiętali, ale nic nie rozumieli) i relacja z prac innej komisji mającej na celu opiniowanie szkolnych podręczników do fizyki. W tej ostatniej anegdocie naukowiec odrzucił wszystkie podręczniki, wskazując absurd i błędy merytoryczne każdego z nich. Okazał się przy tym jedynym członkiem komisji, który rzeczywiście zajrzał do książek.
Ze wszystkich opowiadań przebija ogromna ciekawość świata, ale też bezkompromisowość i brak uznania dla autorytetów. Jeśli ktoś opowiadał bzdury, Feynman zawsze się sprzeciwiał (często gwałtownie). Nie miało przy tym znaczenia, czy owe bzdury dotyczyły fizyki i matematyki czy filozofii lub sztuki. No i zwykle miał rację. Z drugiej strony widać ogromny szacunek dla nauki, jako dla systematycznej metody (jedynej zresztą) poznawania materialnego świata. Takie spojrzenie na świat i naukę jest zaraźliwe więc uważajcie, żeby lektura nie skończyła się jakimiś studiami doktoranckimi 😉 A w Polityce był ostatnio artykuł o Feynmanie (i m.in. o tych dwóch książkach) warto zajrzeć.
Wpadłem na pewien pomysł. Powiedziałem [do matematyków]:
Założę się, że jeżeli podacie mi założenia i wytłumaczycie mi twierdzenie w zrozumiałych dla mnie pojęciach, w stu przypadkach na sto potrafię wam od razu powiedzieć, czy twierdzenie jest prawdziwe.
[…]
Zawsze wygrywałem. […] Moje zgadywanie nie było tak zupełnie wzięte z sufitu. Miałem pewną metodę, którą do dziśstosuję, kiedy ktoś stara się coś mi wytłumaczyć: krok po kroku wyobrażam sobie przykłady. Matematycy podawali przykład jakiegoś genialnego twierdzenia, którym się strasznie ekscytowali. Gdy wymieniali założenia, ja budowałem sobie konstrukcję, która je wszystkie spełniała. Gdy była mowa o zbiorze, podstawiałem sobie w głowie piłkę, gdy o zbiorach rozłącznych – dwie piłki. Potem, w miarę przybywania warunków, piłki przybierały w mojej głowie różne kolory, porastały włosami et cetera. Potem matematycy recytowali jakieś durne twierdzenie, które nie było prawdziwe dla mojej włochatej zielonej piłki, więc mówiłem: „Fałszywe!â€.
Ten artykuł wcześniej był dostępny w całości, a teraz jest nie dla wszystkich.
Czy Ty masz do niego pełny dostęp?
Mógłbyś zamieścić książki Feynmana i o nim, które zostały wymienione na końcu?
Pamiętam, że było tam coś o czym wcześniej nie słyszałam. 😉