USS Indianapolis CA-35

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Koniec II wojny światowej, krążownik amerykańskiej marynarki ma supertajną misję – przetransportować ładunek, potrzebny do stworzenia bomb atomowych, które zakończą wojnę.

Ponieważ trzeba to zrobić jak najszybciej, nie towarzyszy mu konwój innych statków. Jego misja kończy się powodzeniem – ładunek zostaje dostarczony, można bezpiecznie przepłynąć do bazy na Filipinach. Nie wiadomo dlaczego – ale także bez eskorty.

Jednak w drodze powrotnej statek ma mniej szczęścia (jak się później okazuje, szczęście opuściło go całkowicie). Japoński okręt podwodny torpeduje amerykańską jednostkę i zatapia ją. Z załogi liczącej niecałe 1200 osób podczas ataku ginie około 300. Reszta znalazła się w wodzie – jest środek nocy. Nad ranem pojawiają się rekiny, które w ciągu 5 dni do przybycia pomocy pożerają niemal 600 osób. Ratunek nadszedł tak późno, gdyż w wyniku bałaganu w administracji nikt nie zauważył (!), że krążownik powinien już przypłynąć do portu, a nie przypłynął.

Oczywiście, należało znaleźć winnego. Przed sądem stanął dowódca USS Indianapolis, któremu zarzucono, że gdyby płynął zygzakiem, uniknąłby torped (!). Został skazany, w rezultacie popełnił samobójstwo. Dopiero w 2000 roku władze USA oczyściły McVaya z zarzutów.

Wiem – historia jest dziwna, patetyczna i przesadzona. Gdybym przeczytał ją w książce, uznałbym, że autor przedobrzył z nagromadzeniem sensacyjnych elementów (bomby atomowe, tajna misja, torpedowanie, rekiny, opieszałość administracji, tragedia dowódcy). Dopiero fakt, że nie jest to historia wymyślona… Nigdy nie myślałem, że wstrząśnie mną artykuł na Wikipedii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *