2010-08-09, 11:05
Wczoraj rozpoczęliśmy nasz rejs. Dość długo się zbieraliśmy z Wilkas (niedaleko Giżycka) – trzeba było iść do kościoła, na zakupy, a jak na zakupy to i na obiad. Na nasz posiłek w giżyckiej pizzerii czekaliśmy około godziny (!), w międzyczasie przez miasto przeszła wielka ulewa. Gdybyśmy byli na środku jeziora nasza sytuacja byłaby nieciekawa.
Ale wypłynęliśmy. Dla mnie była to pierwsza podróż jachtem. Albo prawie pierwsza – miałem w dzieciństwie jakiś epizod z żaglówką i burzą, ale mechanizm wyparcia skutecznie pozbawił mnie wspomnień z tego wydarzenia.
Płynie się fajnie. Wiatr wieje, łódka się przechyla i zasuwa całkiem szybko – zmierzyliśmy naszą prędkość przy użyciu ogryzka i wyszło nam 4-5 km/h (co potwierdził później GPS). Moją rolą w 6-osobowej załodze jest póki co bycie balastem („na lewo burta!”, „na prawo burta!”), choć przy zwrocie przez sztag luzowałem już i wybierałem szot foka (haha!).
Wieczorem dopłynęliśmy do Rydzewa. Port dość drogi (15 zł / jacht + 15 zł / osobę) ale za to w cenie jest prysznic. Po kolacji wybraliśmy się jeszcze na piwo i Fantę do miejscowego lokalu „Pod Czarnym Łabędziem”. Fajny wystrój, klimatyczny, choć trochę drogo.
Teraz jesteśmy po śniadaniu i trwa krzątanina – za chwilę ruszamy.
Dopłynęliśmy do kempingu ___ (zapomniałem nazwy, może Kapitan pomoże?) Dosyć tanio (12 zł, po utargowaniu zeszło do 11). Płynęliśmy dłużej niż wczoraj – wszyscy zdążyli się już nieźle spiec i pewnie nikt dziś nie zaśnie na plecach. Z ciekawych miejsc odwiedziliśmy Zatokę Miłości (gdzie przywitały nas kaczki czekające na żer) i przepłynęliśmy kanał. Wieczorem planujemy ognisko, a teraz czas ruszyć po drewno.
2010-08-11, 13:51
Wczoraj cały dzień trzymałem rumpel (czyli sterowałem całą żaglówką). Fajne uczucie. Pogoda była niestety dość kapryśna – najpierw słoneczny skwar, później się zachmurzyło i padało. Były też problemy z wiatrem (w pewnym momencie prędkość jachtu wynosiła 0,7 km/h), aż w pewnym momencie musieliśmy wyciągnąć pagaje (które mniej wprawny wilk morski nazwałby wiosłami) i jacht był napędzany siłą mięśni załogi.
Patrzę tak sobie na te wszystkie liny, metalowe przetyczki, zawleczki, kabestany i knagi. Bardzo to wszystko fajne – widać, że budowa żaglówek długo ewoluowała do bieżącej formy i w tej chwili wszystko jest dopracowane, ma swoje miejsce i zadanie. A przy okazji – prawie brak tu elektryczności – wszystko działa dzięki naturalnym żywiołom. Widocznie geniusz i pomysłowość znalazły ujście nie tylko w informatyce 😉
A noc spędziliśmy w porcie Sztynort. Duży port, bardzo dużo łódek (według mnie niewiele poniżej setki, według A. wiele powyżej), wieczorem koncert żeglarski piosenek i darmowa sieć wifi. Wygląda to dość nowocześnie i myślę, że spełnia zachodnie standardy (słychać było zagranicznych turystów). Kilkaset metrów od portu znajduje się barkowy pałac, niestety aktualnie w stanie raczej kiepskim, może za parę lat ktoś tam zrobi jakiś luksusowy hotel.
Teraz stoimy na kotwicy na środku jeziora, jesteśmy po kąpieli i kawie. To dopiero c’est la vie.
2010-08-13, 10:35
Przygotowujemy się do wypłynięcia z portu Kietlice. Całkiem elegancko (10 zł / jacht, 10 zł / osobę), prysznic za darmo. W miejscowej tawernie zjedliśmy wczoraj obiadokolację. Można polecić bardzo dobry sok z kwiatów czarnego bzu, który dodają do piwa lub do wody. Dobre jedzenie w dobrej cenie, jedyny szkopuł to mnóstwo os, które skutecznie przeszkadzają w posiłku. No, chyba, że wejdzie się do środka, ale tam jakoś duszno i ciemno.
W nocy spadały gwiazdy (razem z A. zauważyliśmy po jednej) i bardzo wiało. Keja (którą mniej wprawny wilk morski nazwałby pomostem lub molem) jest pływająca, wokół było wiele jachtów i wszystkie te nocne dźwięki, skrzypienie, pluskanie, stukanie spowodowane przez wiatr były dosyć niesamowite. Połowa żaglówek już wypłynęła. My pewnie wyruszymy o standardowej porze między 11 a 12. Dziś w planie spanie na dziko, ostatni nocleg przed jutrzejszym powrotem do Wilkasów i do domu.
Wczoraj dopłynęliśmy do kempingu Zimny Kąt. Nazwa nieco myląca, bo niestety w przyczepie pełniącej funkcję sklepu nie było żadnej lodówki, więc zimna Fanta pozostała w sferze marzeń. Śmieszny kemping, bardzo dużo krótkich kej, przy których mieścił się jeden lub dwa jachty. Jachtów przypnęło całkiem sporo, duża część to młodzieżowe (no, dziecięce) obozy żeglarskie. Oprócz tego zjechała jakaś fajna ekpia, której co prawda nie było widać, ale słyszeliśmy ją całą noc – grali i śpiewali naprawdę przyjemnie. Wieczorem niebo zaczęło się błyskać i niebawem przeszła nad nami dość gwałtowna burza.
A. wpadła na pomysł, abyśmy dzisiaj wypłynęli z samego rana, przed 7. Kapitan Grucha i pierwszy oficer Arek jeszcze spali, gdy reszta załogi zaczęła się przygotowywać do wypłynięcia. Mi w udziale przypadło wyciągnięcie kotwicy – niestety, anchor ów zaprzyjaźnił się z kotwicą naszych sąsiadów – wyciągnąłem więc z wody dwie splątane kotwice. Na szczęścia Ania przyszła z pomocą i udało się odrzucić niepotrzebne żelastwo (Aniu, masz swoje 5 minut ;). Wiatr wiał, jezioro było puste i żeglowało się bardzo fajnie.
Przepłynęliśmy przez stary giżycki kanał. Dwukrotnie pojawił się tam znak nakazujący użycie sygnału dźwiękowego – fajnie jest tak zatrąbić. Ostatecznie przypłynęliśmy do Wilkas, skąd rozpoczęliśmy naszą podróż. Sporo czasu zajęło klarowanie (które mniej wprawny wilk morski nazwałby sprzątaniem). Po zdaniu jachtu ruszyliśmy na zasłużony obiad do „Kuchni Świata” w Giżycku – bardzo dobra karkówka i sycące zapiekanki z ziemniakami. Po obiedzie każdy z nas ruszył w swoją stronę.
Więcej zdjęć na mojej Picassie i u Natalii.
Fajowa wyprawa. Widać z Ciebie już dość wprawny wilk morski się zrobił,
a to dobrze, boś przecież z Warmii i Mazur i z jeziorami te nasze tereny kojarzy świat.
(Ja tam nie znam jeszcze tych wszystkich śmiechowych, jachtowych nazw…)
[A w porcie Sztynort to chyba ma być: „barokowy pałac”, ale może to też jakaś nowość,
o której nie słyszałam… taki „barkowy”… w portowej miejscowości… czemu nie?]