Już dwa lata minęły od poprzedniej książki Dukaja, godne jest więc i sprawiedliwe, że pisarz wydał w końcu coś nowego. Zapewne o Wrońcu już gdzieś słyszeliście, pisarz ma z powieści na powieść coraz lepszą promocję w rozmaitych mediach (na przykład dzisiaj na TVP2 ma lecieć 30-sekundowa animacja na podstawie Wrońca). A czym Wroniec jest?
Jest czymś zupełnie nowym i to pod kilkoma względami. Najpierw – język. Autor porzucił barokowe, wielokrotnie złożone sentencje na rzecz języka dziecięcych książeczek, a więc mamy tu proste, krótkie zdania. Oczywiście widoczny jest w tym wszystkim dukajowy kunszt, niektóre zdania to prawdziwe perełki (mi ciągle chodzi po głowie Sami muszą znaleźć drogę – chłopiec i jeszcze mniejsza dziewczynka). Cała zresztą książka jest stylizowana na adresowaną dla najmłodszych – grube kartki, duży tekst, ilustracje.
O czym więc Dukaj tym językiem bajek dziecięcych opowiada? Ano o stanie wojennym, 1981. Stan wojenny widziany przez dziecko i zapisany w takiej konwencji jest przedziwną krainą, zamieszkaną przez wojaków-wroniaków, MOMO, złomoty, bubeków, szpicli i stalowe suki. Świetne się ogląda razem z małym Adasiem ten szary świat, fantasmagorycznie wykrzywiony w oczach chłopca. Nierzeczywiste to wszystko tym bardziej, że zdarzyło się naprawdę. Z tego też powodu tak naprawdę dzieci nie powinny po nią sięgać – świat jest wykrzywiony, ale okrucieństwo pałowania MOMO jest prawdziwe.
„Oglądać” możemy dzięki licznym ilustracjom, dobrze pasującym do treści i formy książki. Jest ich naprawdę bardzo dużo, zajmują po pół strony, a raz na jakiś czas pojawiają się w jeszcze większym formacie. Zresztą, zobaczcie sami:
Jedyną wadą książki jest jej długość – czyta się to tak na prawdę i ogląda przez 2 godziny i koniec. Jasne jest jednak, że książka „dla dzieci” nie może być objętości takiego ponadtysiącstronicowego Lodu. Z drugiej strony – na pewno jest to książka, do której warto wracać. Nie lada gratką są też piosenki – Piosenka Bubeka, Członka czy Przechodniów.