Istnieją twórcy dobrzy i ci źli. Różnią się pewnie całą masą różnych rzeczy, mi jako informatykowi nie wypada pisać o wszystkich. Napiszę za to o jednej. Jest to – moim zdaniem – warunek konieczny, by artysta mógł być określony jako dobry. Jest to bardzo prosty warunek – dobry twórca, gdy stworzy już swoje działo, powinien umieć milczeć.
To znaczy nie milczeć w ogóle – niech sobie tworzy inne dzieła. Jednak nie powinien wypowiadać się już na temat tego, co stworzył. Nijak. Nie powinien mówić, co chciał przez to dzieło przekazać. Nie powinien prostować błędnych interpretacji. Najlepiej, gdyby w ogóle zapomniał, że stworzył coś takiego, zadowalając się jedynie powiększającym się saldem w banku.
Oczywiście, może się też wypowiadać, udzielać wywiadów, napisać nawet kolejną książkę, gdzie – kawa na ławę – wyłoży o co mu chodziło. Jednak żadne słowo, którego mógłbym użyć do określenia tego artysty, nie będzie nawet odrobinę zbliżone do „dobry”.
Czemu? Dzieło powinno być autonomiczne. Atomowe. Niepodzielne i samowystarczalne. Czemu twórca pisze tę książkę, ten wiersz, maluje obraz, rzeźbi ten kawałek kamienia, tworzy symfonię lub rysuje węża w Paincie? Czemu po prostu nie mówi: chodzi mi o to i o tamto, a to i to chciałbym przekazać? No, czemu? Dlatego, że tego co chce powiedzieć, nie da się wyrazić inaczej, niż tylko korzystając z wybranej przez niego formy. Jeśli da się wyrazić, jeśli da się wiersz opowiedzieć własnymi słowami, jeśli da się przesłanie filmu streścić tak, że wpłynie na słuchającego tak jak na widza, to znaczy, że nie mamy do czynienia z żadnym dziełem sztuki. Że forma nijak nie oddaje treści, nie łączy się z nią. Takie coś ma na mnie zadziałać? Pardon, wolę posłuchać muzyki z The Fountain.
Jeśli więc słyszę, że jakiś tfurca mówi o tym, o co mu chodziło w tym czy owym dziele, to niskie mam o takim twórcy mniemanie – czyż nie umiał tego przedstawić korzystając z dostępnych w momencie tworzenia środków?
Wiąże się z tym jeszcze jedna sprawa. Skoro dobry autor wypowiadając się o swoim dziele, ukazuje tym samym, że jest ono do bani (bo nie broni się samo) to jego interpretacja nie jest żadną wykładnią. Moja – o ile trzymająca się kupy, a więc logiczna – nie będzie ani trochę gorsza niż jego. „Wlazł kotek na płotek” opisem drogi do socjalizmu? Proszę bardzo!