W ciągu ostatnich kilku miesięcy strasznie dużo fajnych płyt wysłuchałem. Pokrótce o każdej:
Beirut – Gulag Orkestar
Znakomita płytka Beirutu, o której już wspominałem we wcześniejszych wpisach. W skrócie: dwudziestolatek z Santa Fe samodzielnie nagrał płytę, której nie powstydziłaby się cała bałkańska orkiestra. To był mój pierwszy kontakt z muzyką tego typu. Gdyby wcześniej ktoś powiedział mi, że bałkański folk może być fajny, wyśmiałbym. Zanim więc Drogi Czytelniku wyśmiejesz, posłuchaj sobie kawałków Beirutu z kilku wpisów poniżej.
Oprócz samego Gulagu dostajemy również The Lon Gisland – minialbum trwający kilkanaście minut i znakomicie przy tym poprawiający humor – w sam raz na drogę na wydział.
Beirut – The Flying Club Cup
Naturalną konsekwencją było więc zapoznanie się z drugim (i jak do tej pory ostatnim) albumem Beirutu. Tym razem jest to muzyka w stylu francuskim, a więc sentymentalne piosenki w kolorze sepii (tak jak okładka) – ale przy tym bardzo pogodne. Również świetnie poprawia humor.
Ścieżka dźwiękowa – The Fountain
Pierwsza płyta z muzyką filmową, którą kupiłem. Film to osobna kwestia, która dostanie kiedyś swój wpis. Ścieżka dźwiękowa jest piękna, jest to muzyka która pochłania w 100%, najlepiej słuchać na słuchawkach, przemawia do samej głębi. Nadzieja, a z drugiej strony zdeterminowanie sprzęgają się tu w te kilka melodi, powtarzanych wciąż i wciąż, i chce się tego słuchać, przeżyć to jeszcze bardziej i mocniej. I przeżywa się bardziej i mocniej. W skrócie: ciarki na plecach przez 45 minut.
Świetliki – Las Putas Melancolicas
Świetlicki+Linda. Płyta niepierwszej młodości, ale Świetliki na Lindzie sporo zyskują. Świetna Filandia i D#. Wydawca dodał prezent – płytkę Exclusivas, zawierająca znane kawałki Świetlików w nowych aranżacjach. Moim typem jest Pogo – bardziej rockowe i naprawdę pokazuje pazurki – Świetlicki jest w tej piosence tak cudownie wkurzony.
Tomasz Budzyński – Luna
Najnowsza płyta solowa Budzego. Mroczne teksty, klimat z poprzedniej płyty ale wzmocniony, podniesiony do kwadratu. I muzyka mocniejsza, bardziej rockowa. Ładna okładka. Choć, jeśli mam być szczery, to ta płyta najmniej do mnie przemówiła ze wszystkich tu opisywanych. Budzy to artysta, na którego muzyce się wychowałem – może oznaka powolnego dorastania? 😉
2 Tm 2, 3 – Dementi
Tymoteusz w wersji akustycznej. Zespół wydał już podwójny akustyczny album (Propaganda Dei), jednak tamto było zapisem znanych już piosenek. Tutaj mamy prawie same nowe utwory. Ładne, słucha się bardzo przyjemnie. Teksty – wiadomo, że z najwyższej półki ;).
Lao Che – Gospel
Lao Che to zespół który od pewnego czasu różni ludzie polecali (hi Baszek!), jednak jak do tej pory nie miałem okazji. W radio usłyszałem kilka razy Hydropiekłowstąpenie z ostatniego krążka. Bóg jako podmiot liryczny mówi:
Bo miałem ambicję stworzyć
taką rezolutną rasę,
a wyście to tak po ludzku
spartolili.
I teraz jestem piekielnie sfrustrowany
[…]
Ale, na Boga, nie spałem całą noc
i podjąłem decyzję:
Zsyłam na Ziemię potop.
Stwierdziłem, że płyta, z której taki tekst pochodzi, musi być genialna. Właśnie kończę pierwsze przesłuchiwanie – jednak to również jest muzyka niesamowicie angażująca, więc bez słuchawek i długiej podróży się nie obędzie.
Co do płyty Lao Che – nieziemska. Niektóre teksty tak napisane, że dopiero po kilku przesłuchaniach można wyłonić ten właściwy sens.
In my opinion beer enemas shouldn’t be practiced, as the anal canal is sensitive, and beer isn’t. In short it would hurt, and damaged the anus. Whether or not any deity exists who would disapprove, it’s none of their damn bizness.